Dni uciekają, nocy brakuje, a ja patrząc na kalendarz zachodzę w głowę gdzie podziały się ostatnie miesiące, jak to możliwe, że minęły tak szybko? Czas goni tak, że nie sposób sprostać wszystkiemu. Coś odbywa się po trochu kosztem czegoś innego.
Staram się w tym wszystkim nie odmawiać sobie radostek, bo...jeśli nie teraz to kiedy? Chcę coś robić dla siebie, mieć przyjemność i wspomnienia, do których kiedyś będę wracać. Nie zrezygnuje z wydarzenia, które jest dla mnie ważne z powodu pracy. Albo skończyły się te czasy, albo staram się lepiej operować czasem, jaki mi góra daje do dyspozycji. A w tym czasie nie może zabraknąć mnie.
Wiele spraw nakłada się na siebie w codzienych zawirowaniach. Staram się być w tym wszystkim uczciwa. W stosunku do siebie i do innych.
Nie zwodzić- to powinno być wewnętrzne przykazanie każdego człowieka. W relacjach kobieta- mężczyzna przede wszystkim. Nie zwodzę, jakkolwiek byłoby to odbierane. A bywa różnie. Są zarzuty zdystansowania, chłodu, braku sympatii, zarozumiałości, egoizmu, ba! nawet wojskowego reżimu, bo ponieść się nie daję. A jest wręcz odwrotnie- nie chcę się ponosić i nie chcę by kogoś ponosiło z mojego powodu. To nie klasztorne wychowanie, tylko prostosta, bo tu nie ma miejsca na tęczowe barwy, jest białe albo czarne. A gdy jest czarne, szkoda czjegoś czasu.
Stawiam się sprawę jasno i dokładnie tłumaczę w czym rzecz, żeby propozycje spacerów, kaw, wyjazdów odrzucić sensownie argumentując. Pojęcie tego zabiera innym sporo czasu. Po złości, oburzeniu, dziesiątkach pytań, przychodzi refleksja. Gdy widzę, że spotkałam zrozumienia, gdy słyszę o szacunku, jestem z siebie dumna. Kiedyś nie było mnie na to stać, teraz wiem, czego nie chcę i nie boję się tego powiedzieć. Ważniejsza jest zwyła uczciwość od przyjemności bycia adorowanym. I nie o mnie tu chodzi, ale o drugą osobę, która bez powodu mogła by zabrnąć zbyt daleko.
Czy ma to sens? Pewnie nie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz