Tak z prostej ścieżki tu zeszłam. Bez namysłu i rozżalenia. Zwyczajnie, naturalnie, swobodnie.
Przestałam widzieć cel. A gdybym nawet takowy osiągnęła, to co dalej? Kolejny i następny?
A jeśli by się nie udało, to podnosić się, wstawać na kolana, na przedramiona, nadgarstki, w końcu obolałe stopy? Wyciągać ręce nie wiadomo ku czemu?
Przestałam widzieć sens. I nie ma tu smutku, modnej w ostatnich czasach depresji. Jest świadomość siebie, swoich (nie)możliwości, swojego środka, swojej niewiedzy, własnej ułomności.
Przestałam widzieć nadzieję. Na jutro. Na mądrość. Na progres. Na pomyślność.
Bronisz się, gdy słyszysz coś negatywnego o dobie raz.Bronisz się nawet przy drugim, trzecim i piątym. Przy kolejnym zaczynasz się zastanawiać ile jest racji w tym, co dotychczas odbierałeś jako obelgi. A po następnych przyjmujesz je jako pewnik.
Dlatego wiem już, że jutro nie przyniesie zmian. Nie wierzę, że coś się zmieni. Jest źle, ale nie użalam się, zaczęłam przyjmować to jako coś co dostałam stojąc kiedyś w kolejce "na górze". Tylko....już mi się nie chce. Nic. Przestałam mówić, już chyba nic do powiedzenia nie mam. Nic, co mogłoby wnieść "coś". Przestałam w ogóle.
Po co nam znajomości, których się wstydzimy i w których ktoś wstydzi się nas?
Wolę nie mieć niż chować. To komplikowanie sobie siebie na własne życzenie, nikomu nie potrzebne. Nie zależy mi już.
"And when we come for you,
We’ll be dressed up all in blue,
With the ocean in our arms,
Kissing eyes and kissing palms.
And when it’s time to pray,
We’ll be dressed up all in grey,
With metal on our tongues,
And silver in our lungs."
Przestałam widzieć cel. A gdybym nawet takowy osiągnęła, to co dalej? Kolejny i następny?
A jeśli by się nie udało, to podnosić się, wstawać na kolana, na przedramiona, nadgarstki, w końcu obolałe stopy? Wyciągać ręce nie wiadomo ku czemu?
Przestałam widzieć sens. I nie ma tu smutku, modnej w ostatnich czasach depresji. Jest świadomość siebie, swoich (nie)możliwości, swojego środka, swojej niewiedzy, własnej ułomności.
Przestałam widzieć nadzieję. Na jutro. Na mądrość. Na progres. Na pomyślność.
Bronisz się, gdy słyszysz coś negatywnego o dobie raz.Bronisz się nawet przy drugim, trzecim i piątym. Przy kolejnym zaczynasz się zastanawiać ile jest racji w tym, co dotychczas odbierałeś jako obelgi. A po następnych przyjmujesz je jako pewnik.
Dlatego wiem już, że jutro nie przyniesie zmian. Nie wierzę, że coś się zmieni. Jest źle, ale nie użalam się, zaczęłam przyjmować to jako coś co dostałam stojąc kiedyś w kolejce "na górze". Tylko....już mi się nie chce. Nic. Przestałam mówić, już chyba nic do powiedzenia nie mam. Nic, co mogłoby wnieść "coś". Przestałam w ogóle.
Po co nam znajomości, których się wstydzimy i w których ktoś wstydzi się nas?
Wolę nie mieć niż chować. To komplikowanie sobie siebie na własne życzenie, nikomu nie potrzebne. Nie zależy mi już.
"And when we come for you,
We’ll be dressed up all in blue,
With the ocean in our arms,
Kissing eyes and kissing palms.
And when it’s time to pray,
We’ll be dressed up all in grey,
With metal on our tongues,
And silver in our lungs."