Siła kobiet leży w tym, że są w stanie uznać złudzenia za rzeczywistość
Federico Fellini

sobota, 28 grudnia 2013

Kocham, uwielbiam. Wszystkich tych, którzy, pal licho, czy nie tylko z "bo tak wypada" mówia, że ładnie wyglądam. I tych mężczyzn, co mówią, że rewelacyjnie i te kobiety, co mówią, że "normalnie". Kocham ich jak nie wiem co i chce mi się z nimi mówić, mówic, mówić :) Tak to dobrze na mnie wpływa, od razu człowiekowi wszelkie dolegliwości ustają.

piątek, 27 grudnia 2013

2,3,4. Minuty, kwadranse, godziny, odliczam nocą nie śpiąc. Nie mogę. Wstaje później o 10 czy 11 i tak półprzytomna. I chciałabym przestawić sobie ten tryb funkcjonowania na dzienny, ale nic nie poradzę na to, że zasnąć w nocy nie mogę. Dziesięć tysięcy myśli, problemów, zagwoztek.

10 tygodni mi zostało. Maluśko. I już się stresuję. Czasem zdarza mi się panika. Nic nikomu rzec nie można, bo się niepokoić będą. A ja nie dość, że się boje, to i zwyczajnie nie wyobrażam sobie ani samego porodu, ani tego co przyjdzie po. Nie wiem jak się przygotować. Nie wiem co mam, czego nie mam, cu kupić, co przynieść, co wziąć, jak złożyć, ułożyć, czego się trzymać myślami chociażby.

Nie wiem jsk pojadę do szputala, jak zniosę te 15 czy 20 godzin w bólu. A potrem kolejne i kolejne. Zniosę, bo nie ja pierwsza nie ostatnia. Potną mnie na żywca, a to podobno i tak pikuś w porównaniu z częścią właściwą. Potem też na żywca zszyją. A potem nie wiadomo co będzie potem.

Mimo wszelkich czasem naprawdę okropnych dolegliwości, czasem fajnie jest być w ciąży. Wyobrażasz sobie jak wygląda Twoja mała cząstka, Czujesz kiedy śpi, a nie śpi aż tak często jak by się mogło wydawać, Czujesz, że wyczuwa Twoje nastroje i że lubi pomarańcze ;) I wiesz gdzie rękę wkłada, a gdzie nogę. Tylko z tą grubością ciężko znieść siebie  Już mi się chce zacząć zrzucać. Chodzić, ćwiczyć, cokolwiek, byle się ruszać i gubić tłuszczowy balast.

I do ludzi się chce. Tu boli, tu uciska, tu niedobrze. A ja bym poszła, posiedziałą pół nocy na pogaduchach, zatańczyła. Ok, to może nie teraz. Ale i przez najbliższe miesiace, a może i lata też nie.
Taka kolej rzeczy, wiem, i świadomy wybór do tego. Ale tęskno mi do beztroskich czasów.

Teraz jakieś pytania dziwne. To powinnam, tego nie mogę. I czemu sama ciągle siedzę. A do tego mordercze pytanie świątecze- czy świadomie zdecydowałam się na samotne macierzyństwo. Odpadłam.

Wpadam na takie spotkanie przy stole, jakich oststnio w nadmiarze było, i czuję te spojrzania. Sama? Z brzuchem? Piechotą przyszła? Wczoraj też była? I niee, nikt nic nie powie, tylko patrzą po sobie, po mnie, jakby niestosownego pytania zadać nie chcieli. A to wszystko proste jest przecież- tata i mama mają swoje rodziny.A do tego mama źle się czuję i leży, wymiotuje, śpi, a tata ma swoją rodzinę. Byl przecież dwie godzinki. Powytykał, pozarzucał, poatakował i wrócił do swojej. Na szczęście, bo dłużej bym nie zniosła słuchania że zła kobieta jestem.

No i najlepsze są sugestie, że nie dbam o siebie... Bo na przykład mdli mnie i w łóżku leżę. Litości.
I nieważne, czy źle się czuję, że ruszyć się czasem nie mogę i wsparcia zero. Nie, nie, ważne  jest to, że rodzina się dziwi, że nie przyjadę. Ja nie przyjadę w odwiedziny. 

sobota, 21 grudnia 2013

Zachowanie niektórych osób wprawia mnie w osłupienie. Najbardziej zdarzające się ostatnio macaie brzucha jeszcze przed dokończeniem pytania "mogę dotknąć?" albo i wcale bez niego.

Czymś na porządku dziennym jest też zaglądanie w talerz. Czy oby nie za mało, nie za dużo, bo nie powinnam się przejadać i czy oby na pewno "możesz to jeść?". Na tym nie koniec, bo oni już spieszą z radami, że tego lepiej nie, to jest zdrowe i jak najbardziej. Nie lubisz? Ale to przecież potas, dla dziecka...
Kawę pijesz? Aha, lekarz pozwolił, ale to chyba jedną jakąś słabą? Cukierków nie jedz. A może masz ochotę na czekoladę, nie, powinnaś jeść jabłka KONIECZNIE, ale Ty to na pewno śledzia byś zjadła. Taaaa...zjadłabym rozum, gdybym Was słuchała.

Na tym nie koniec, bo zdarza się usłyszeć wypowiedziane załamanym głosem- jak Wy dacie sobie radę...no tak dorośli jesteście, poradzicie sobie, ale wychować dziecko to nie takie proste. Taaa, widzimy po sobie.

I tak ludzie ręce nade mną załamują. Bo gdzie mi do macierzyństwa...
Są i stwierdzenia babci przyszłej, ze ona to żałuje teraz, że rad swojej teściowej nie słuchała....Stąd pewnie troska o to, bym ja tego błędu nie popełniła. Chociaż i tak nie przebije nic tego jak ostatnio mi poowiedziala "No, ale się gruba zrobiłaś". Oj, przepraszam, że w ósmy miesiąc najpierw wszedł brzuch, a później ja. To ja już dziękuję za kolację. Tak, dokładnie, będę głodzić dziecko.

A i jeszcze troskliwe pytania z cyklu- możesz JESZCZE sama buty zawiązywać? Jak idziesz po schodach do mieszkania to robisz sobie przystanki? Robie, co drugi schodek, sprawdzam, czy mi wody nie odeszły. Ty sama pojechałaś do lekarza?

Ok, nie jest już lekko. Szczególnie wstawać parokrotnie nocą do toalety gdy człowiekowi tak się dobrze leży. Ale wstaję , po schodach chodze bez przystanku JESZCZE, jak czegoś zapomnę wracam na trzecie piętro. Nikt sam nie pomyśli, żeby mnie w tym wyręczyć, a  wolę poczłapać niż znów zsłyszeć "O Bożeee". Jem co chcę i ile chcę, wychodzę jak mi się chcę i wracam kiedy chcę.

Zapomniałabym  o pracy, a to przecież tak ważny element naszego życia, że inni nie mogą sie oprzeć ingerowaniu. Jak pracujesz to...siódmy/.ósmy miesiąc, mogłabyś już odpuścić. Po co masz pracować, jak 100 procent Ci płacą? Kiedyś to tak dobrze nie było. Nie pracuj już, jeszcze się napracujesz, korzystaj z wolnego. Pewnie już Ci się nie chce chodzić do pracy. Pewnie, tyle latania, a Tobie już ciężko.
I o czym tu dyskutować. Chciałabym pracować,bo lubię to co robię, ale już nie mogę. Kropka.

A jak się czujesz? Jak dziecko? Pytają wszyscy oczekując odpowiedzi pełnych radosnego świergolenia. Włoż na siebię z 10 dodatkowych kilogramów, nie śpij w nocy, ciągle odwiedzaj toaletę, czuj się jak słoń w każdym ubraniu, miej mdłości po jedzeniu, ale i nieustanny  głód. Poświergolisz? Ok, czujesz jak od środka Cię potomek przywołuje do porządku i nie możesz się nie uśmiechnąć.


Na deser- imię. Bo chyba nie wybierzemy pierwszego lepszego? To to nie, to też nie, to brzydkie, tak ma na imie nielubiany kolega, to może być, ale czy jakiś międzynarodowy odpowiednik jest? A może po (pra)dziadku albo tak jak sąsiad?  A może nazwiecie tak, jak nazwali tamci? A zresztą, po co wymyślać, wezmę kalendarz i coś wybierzeMY. Litości. Żałuję, że w ogóle temat powstał i mówiłam innym jakie imię. Po porodzie, jakby dało się na tacy dziecko już z imieniem, byłby spokój. 
znów nie śpię, może to już dla zasady ;)

piątek, 20 grudnia 2013

Zakupy zrobione, choinka postawiona, prezenty zapakowane, portfel opróżniony. Byle przetrwać do końca świąt.
Wielokrotnie dyskutowałam z tatą na temat pewnej rodziny. Dość bliskiej nam zresztą. Chodzi o fakt, że jest w niej czworo dzieci, a najsilniejszy czuje się ten, który robi jak najmniej. To jakby niepisana zasada, wygrywa nicnierobienie, a skoro Ty coś robisz, przegrywasz i inni mają z tego frajdę. Dziwne, bo chodzi np o odkurzenie, pomoc w myciu okien, przyniesienie zakupów, zrobienie obiadu, itd. Zwycięzcą czuje się faktyczny przegrany i absolutnie nikt w tej rodzinie tego nie rozumie. Tak jest. U mnie od kiedy pamiętam ten, który nie zrobi, bądź zrobić nie może (jak ja teraz np) czuje się zwyczajnie źle, ma wyrzuty sumienia i stara się pomóc w jakiś inny sposób.
I właśnie trzymając się już mojej osoby sądziłam, ze moja pomoc może być pomocą Jego, skoro jest obok. Nic bardziej mylnego.
Każda prośba, nawet jesli ostatecznie spełniona, spotyka się z "O Bożeeeee" i np wymachiwaniem papierami przed nosem, bo tyle roboty. W związku z powyższym i wszechobecnym problemem zrobienia czegoś dla drugiej osoby, czegoś wymagającego choćby namiastki wysiłku, ubolewaniem, że czegoś ktoś chce, a nie ma czasu/chęci/potrzeby/sposobności, dziś o pomoc poprosiłam kolegę. Możnaby rzec pierwszego  z brzegu. Czy pomoże mi coś wnieść po schodach. Oczywiście, najpierw z dziewczyną zrobi zakupy, do domu zaniesie,  a później pomoże mi. Chociaż jak trzeba, to zwolni się z pracy i od razu przyjedzie. To przecież takie naturalne. Zrobiłabym tak samo. A problem może tkwić tu, że On innym może też by pomógł, ale mi nie. Bo bliskim się odmawia, a obcy może sobie źle pomyśleć o nas.

I taka jestem potrzebna- na święta, żeby dobrze wpasować się w rodzinny obrazek, bo ktoś coś pomyśli.. Otóż- mówiąc krótko- "O Bożeeeee, teeeeraz?". Dlaczego mam spotykać się z tymi, dla których ja i dziecko zdarzyliśmy się więc musimy być? Nieco więcej wart jest człowiek.

A na sylwestra jak będę pójdziemy spać, a jak mnie nie będzie,  będzie impreza. Nigdy nie czułam się tak wartościowym człowiekiem, jak pozwala mi się czuć Ten. Ale jest mi już i tak wszystko jedno. To ja sobie wczoraj dupkę niemowlaczka pooglądałam i widziałam przepływ krwi. Ja bym za stówkę czy dwie tego nie przegapiła, ale to jestem ja.

środa, 18 grudnia 2013

wtorek, 17 grudnia 2013

Jak na karuzeli, huśtawce.
Dziś był dobry dzień. Ciężko nosić przed sobą brzuch, bo nie oszukujmy się, to nie jest naturalna postawa. Ale nie było dziś żadnego bólu, irytacji, złości. Błogość i pomroczność całkowita. Kupiłam malutki sweterek. A mówiłam, że już nie będę ;)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ja jebie. Znów noc nie przespana, wymioty i ból głowy. Pierdolę nie wstaje, nie ma po co.

i ch.. radości, poradnikowo.

niedziela, 15 grudnia 2013

Takie zwykle badanie

Dwa tygodnie wycięte z życia, pełne nerwów, niepokoju, niepewności i obawy. Tyle kosztowała mnie rażąca pomyłka, jakiej dopuściło się laboratorium wykonując proste, wydawałoby się, badanie.
Test tolerancji glukozy ma wykazać bądź wykluczyć wystąpienie cukrzycy ciążowej.
Bez obawy poszłam na badanie, uznając je za jedno z wielu, jakie trzeba wykonać będąc w ciąży.
Polega ono na pobraniu na czczo krwi z żyły, wypiciu roztworu glukozy (75g), pozostaniu w spoczynku- pozycji siedzącej lub leżącej przez dwie godziny, po których drugi raz pobiera się krew z żyły i sprawdza poziom cukru. Jeśli jest zbyt wysoki, należy udać sie do diabetologa celem ustalenia bezpiecznej dla dziecka i mamy diety i uważać do końca ciąży, a nawet po.
U mnie badanie przebiegło inaczej. Po pierwszym pobraniu krwi pani z laboratorium odesłała mnie do domu. Poszłam, wróciłam po dwóch godzinach będąc, zgodnie z wytycznymi wciąż na czczo. Pani po pierwszej próbie wkucia w żyłę, stwierdziła, ze nie da rady i pobierze krew z palca. Wynik - 229. Mniej więcej dwukrotnie wyższy niż być powinien. Zdziwiona pyta czy na pewno nie jadłam w ciągu minionych dwóch godzin, oczywiście- nie.
Sugeruję powtórzenie badanie, ale słyszę, że nie ma sensu,  a z wynikiem trzeba do lekarza.
Zapoznaję się  w Internecie z opieniami, normami wyników dla tego badania i widząc, że nie jest dobrze w panice poszukuję lekarza. Udaje mi się zdobyć skierowanie do diabetologa, dzwonię, wizyta...za ok. miesiac. Nie wiem co jeść, czego nie jeść, czego unikać, nie wiem nic.
Nie bez znajomości udaje mi się po paru dniach dostać do innego diabetologa- patrzy na wynik i mówi z pewnością- cukrzyca. Wcale nie ciażowa tylko normalna, typu 2, która mi się w ciązy ujawniła. Ptawdopodobnie trzeba będzie stosować insulinę. Póki co zaleca  dietę, mierzyć cukier, kieruje do szpitala. NIe ukrywa, że najchętniej odesłałąby mnie do placówki wojewódzkiej, bo tam zajmują się takimi przypadkami. Znów stres, strach, obawa co będzie, czy dziecko urodzi się zdrowe, bo że przez cesarskie cięcie jestem pewna, ile spędzę w szpitalu, czy do końca ciąży, tydzień, czy miesiąc, nie wiem nic....
Ochłonowszy nieco udaję się jeszcze tego samego dnia do lekarza prowadzącego. Opowiadam całą sytuację, pani doktor kłócić sie z diagnozami innych lekarzy nie chce, ale sugeruje, że badanie zostało źle przeprowadzone. Kieruje do szpitala na powtórne wykonanie testu i pomiary cukru. Kolejne dni pełne obaw, a po nich wyjazd do szpitala, ponowny test, pomiar cuktów, dieta.... i czekanie na wyniki.
Po trzech dniach lekarz ocenia, ze nie jest źle i cukrzycy prawdopodobnie nie ma, ale należy skonsultować się ze specjalistą, diabetologiem, do którego mnie kieruje . Kolejne dnni w stresie i niepewności, czekaniu i nerwach co przyniesie wizyta u kolejnego lekarza. W końcu, dokładnie po dwóch tygodniach słyszę- może Pani normalnie funkcjonować, a wynik z laboratorium wyrzucić do śmietnika. Oddycham z ulgą. Dopytuję, czy na pewno, czy jakiś batonik mogę zjeść, ciastko, cokolwiek. Pani doktor doradza owoce i warzywa, ale nie zabrania słodyczy. Bo poza nerwami, jestem wygłodniała, zero cuktu czy to w herbacie, czy chlebie, płatkach- nic, podczas gdy  miałam wrażenie, że wszyscy dookoła się objadają. Podobni odzwyczajenie się od cukru zajmuje trzy miesiące. Na pewno bym dała radę, ale sprawdzać tego nie musiałam.
Doabetolog powtarza słowa mojego lekarza prowadzącego- jak powinno wyglądać badanie i nie kryje oburzenia jego faktyczynym wykonaniem . Pytanie- co by było, gdybym pojechała do szpitala wojewódzkiego, poleżała na oddziale wewnętrznym bez powtórzenia testu. Ile czasu zajęłoby dojście do faktycznej oceny nie wystąpienia cukrzycy, gdybym sama za tym nie ganiała. Ile stresu i nerwów jeszcze by z moim dzieckiem igrało? Ile łez i strachu by mnie czekało, nocy i dni w szpitalnych murach?
Idąc na badanie oddajemy się w ręce specjalistów, ufamy im, a lekarz na podstawie wyników badań, jakie nam wręczają, diagnozuje. Nikt nie jest przecież w stanie sprawdzać wyniku każdego badania, od jego prawidłowego wykonania jest laboratorium, z jego "świstkiem" nikt nir dyskutuje. Jak ufać teraz dobrym/ złym wynikom? Jak zawierzać pracownikom laboratoriów,  gdy jedna pani jednym badaniem zafundowałą tyle "atrakcji""? Czy pacjent ma obowiązek posiadania wiedzy jak dokładnie powinno wyglądać badanie, czy oddając się w ręce fachowców powinien mieć pewność, że zostanie ono należycie wykonane? Chyba nie ma co do tego wątpliwości.

A ja sobie spokojnie mogę zjadac dwa kilo pomarańczy albo mandarynek dziennie. 

piątek, 13 grudnia 2013

Obejrzałam dziś pierwsze lokum z cyklu "samotna z dzieckiem". Rudera z szarymi ścianami. Na takie swobodnie byłoby mnie stać. Czy wytrzymamy? Myślę sobie, że to tak mało istotne gdzie, a ważniejsze z kim. Zobaczę coś jeszcze, zadecyduję i poniosę tobołek.

Myślę sobie tylko, że może nie musi to być tu, tylko w jakiejś wiosce poPGRowskiej w bloku gdzieś albo w miasteczku mniejszym w okolicy. Tylko jak się tam dostać teraz to nie wiem.

czwartek, 12 grudnia 2013

Nie ma co tu kryć. Moje życie kręci się już tylko wokół brzucha i jego ruchomej zawartości. Dziś wzięłam aparat i sama sobie zdjęcia zrobiłam, zeby moje dziecko nie pomyślało kiedyś, że nie jest moje. 

środa, 11 grudnia 2013

czekałam długo
wspierałam włosy na ręce
podpórkę robiłam włosom
z moich rąk samotnych z palców
usta oszukiwałam pieszczotą
kolorowej szminki
czekajcie - mówiłam ustom -
przyfruną pocałunki
opadną
rojem pszczół w wasze różowe wnętrze
i piersi dotykałam ręką
szeptałam w uniesione końce
czekajcie - przyjdzie ten
w którego rak zagłębieniu
znajdziecie przystań spokojną
i nóg strzelistym wieżom
odwróconym w dół
kłamałam - przyjdzie
i drżały - wierząc

teraz - rzucam to wszystko
w chłodną taflę lustra
jak w głęboki staw
i odwracam twarz i się śmieję

Halina Poświatowska pięknie piórem pokierowała


Drugi spacer, po ciemności. Tylko to "jest niebezpiecznie, nie idź sama". Nie mam pojęcia co mi się mogłoby stać. Nikt uwagi na mnie nie zwróci przecież na ulicy.

w planie

Zdarza się chyba każdemu usłyszeć czasem odpowiedź na propozycję "Ok, nie mam planów". Albo- niestety- mi się zdarza. Nie rozumiem, nie pojmuję, nie lubię.


Pytasz kogoś, czy wpadnie na herbatę i słyszysz- jak nie będziemy mieli innych planów to ok, albo- póki co nie mamy innych planów, albo-ok, bo planów nie mamy. Dyskutowaliśmy ostatnio o tym, o przykrości jaką można komuś sprawić takimi słowami.
Jest jedna konkluzja, o której sama nie pomyślałam, to chęć pokazania że ma się ciekawsze życie niż inni, fajne plany, spędza się czas oryginalnie z lepszymi znajomymi, a wy jesteście wtedy jak nic innego nie wypali. Cholernie przykre myślę sobię. Staram się zawsze podawać powód odmowy jakiejś propozycji, ale na pewno zdarzyło mi się napomnknąć o innych planach. Niedobrze. Ale jak słyszę- może wspólnie spędzimy Sylwester, bo ci czy tamci mówią, że innych planów nie mają i mogą z nami... Jeju. Wymyślam pewnie. Bo dziś 11.12.13.
Poszłam dziś po lodzie do lasu. Mokro, smętnie, szaro, smutno. Ileż brakuje tym drzewom do tych wiosenno- letnich... Aż się człowiekowi uśmiechnąć nie chce.
Trochę w tym wszystkim tylko myśli czy na pewno nic się nie stanie, jeśli się noga poślizgnie na tym podłożu zimowym, ale trzeba czasem wyjść z domu. Samemu. Oczywiście.

wtorek, 10 grudnia 2013

Kurczę, no nie wiem ile osób jednego dnia kupi majtki albo rajtuzki na rynku, że przy minusowych temperaturach stoi tam tylu sprzedawców. Jest gwarno i pogodnie. Co nie zmienia faktu, że zbytu dużego te galoty po prostu mieć nie mogą. Praca jest i to wcale nie łatwa, dlatego nie wiem, czy współczuć czy podziwiać za wiarę i wytrwałość. Gaci nie kupiłam. Mam już.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

GENERALNIE to jest mi wszystko jedno.
Ignoruję już pytania- gdzie jest? dlaczego nie odwiedza? nie interesuje się? nikt nie zadzwoni?
A to nikt to chyba w znaczeniu rodziny, ale pewności nie mam, nie intersuję się. Nie odpowiadam, nie komentuje, mówię krótko, że  to nie do mnie powinny być pytania. I wsio. Już nawet to kiwanie głową z politowaniem mnie nie irytuje. Nie zauważam. Ktoś współczuje,  nie rozumie, dziwi się? To nie mój problem. Ja wiem z kim i na czym stoję.
Przestałam się wkurzać, że nadrzędną wartością jest K- kwota, klient, kasa, a potrzeby są materialne, innych nie odnotowano. Sama się wesprę myślą dobrą, którą ściągnę po tej złej, sama sobie czas zagospodaruje, a i o samopoczuciu opowiem komuś (samopoczucie to bardzo ważna sprawa jak się okazuje, mnóstwo osób o nie pyta- bliżsi, dalsi, rodzina, znajomi, a nawet niemal obcy ludzie). Już nie oczekuję zainteresowania, bliskości ani nawet K, czuję się N- nieatrakcyjna wizualnie i intelektualnie, ale wewnętrznie bogata jak nigdy. A jak słyszę jeszczę mające dowalić leżącemu- o grubym tyłku, to wiem, że z człowiekiem na poziomie do czynienia nie mam. Dlatego jest mi wszystko jedno.
Poczucie, że odwiedziny w szpitalu są taakie męczące, tyyyle zachodu i poświęcenia wymagają, taaaak trudno było na chwilę odstawić K, by się na nie zdobyć. Zaraz zaraz jakie odstawić, przecież w szpitalu też można K policzyć, pochwalić się ile mam, skąd i co sobie za to kupię.
A mi w dobrym humorze wciąż jest wszystko jedno. Bo ja sobie też kupuję- śpioszki, skarpeteczki, spodenki, bluzeczki w rozmiarze 50-70 cm. I czuję sobie jak rośnie we mnie ta mała duma, kopie mi flaczki, domaga się uwagi. Jak zasypia, budzi się, rozrabia.
I wiem, że zarówno teraz- jako hotel all inclusive, jak i później, kiedy już będę nim tylko na czas posiłków, przebierania, kąpania, radę sobie damy. Bo za nami już naprawdę dużo.