Pozostająca pod wrażeniem cudownych uroków suwalskich krajobrazów, wróciłam. Weekend był (!)...i już samo to to bardzo dużo. Rzucone luźno- jedziemy do Suwałk, jedziesz? Odpowiedź natychmiastowa- Jadę! Plecak spakowany. Przygodo, przygodo.
Zaczęło się piątkowe popołudnie. Niesamowite to wszystko w swojej jakby nie było, zwykłości. Przejechaliśmy Suwałki i od razu na górę. Z góry, na górę, z góry...
Zima pożegnana, czas było ruszać witać wiosnę wyczekiwaną.
Wieczorem noc nas zastała. A poranek przywitał promieniami słońca. Sobota- udaliśmy się na wieś co to do niej świat wielki dotrzeć nie zdołał. Cudowne krajobrazy, ludzie z innej trochę epoki, nawet Czesiek, co to myśmy go w bagażniku wieźli (a dziś mi się w to wierzyć nie chce:) jakiś taki nie z tej ziemi. Domy inne, niż te, które oglądam na co dzień. Regionalne kartacze w ilości 1,5 (więcej nie dałam rady) na obiad. Mnóstwo historii wesołych, przekoloryzowanych i prawdziwych. Dużo śmiechu, jeszcze więcej niesamowitych widoków. Uwielbiam dzikość. Cudowny weekend, obym zdołała częściej, więcej, bez zatrzymywania się. Towarzysze wypraw sprawiali, że czułam się wspaniale, a i zmywanie naczyń sprawiało przyjemność ;)
Wszystko, oczywiście, zostało udokumentowane :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz