Źle mi dziś. Przykro. Co jakiś czas przekonuję się, że wszystkie grabie grabią do siebie. Wiem, żadna nowość, tak już jest, ale mnie to boli. I wcale nie chodzi tu o mnie, że coś stracę, zbiednieję. Chodzi o to wyrachowanie, z którym inni nie mają problemu. Chciałabym się na to nie godzić, ale pozostaję bez szans. Nie mogę. Mogę tylko trwać w przekonaniu, że nie każdy, że są też ludzie bezinteresowni...
Niedziela. Czas mszy. Wierzący idą dziś do kościoła pomodlić się. Wszyscy? Nie. Ci deklarujący swą mocną wiarę częstokroć wolą udać się w inne niż święte miejsce, nie po modlitwę, a w celach zarobkowych. Pieniądze coś im dadzą, a godzina spędzona w kościele- nic. Pójdą, jak nie będzie okazji do złapania paru groszy. Straszne trochę. I wcale nie o to chodzi, że biegam do kościoła w każdą niedzielę o 8 rano, bo tak nie jest. Chodzę czasem, gdy mam potrzebę, chęć. Dla siebie. Nie głoszę o swojej wierze, czy też jej braku. To moje. Ale- co to za wiara z którą banknot przegrywa? Żeby tylko...
Co to za mocna wiara naszego katolickiego narodu, gdzie się kradnie, oszukuje, zabija, zdobywa cele kosztem innych? Zgadzam się, wiara to nie (a w każdym razie nie tylko) msza w kościele. To znacznie więcej. Ale taki pan Zenek wystroi się na niedzielę, idzie do kościoła, do komunii, po czym na "jedno" pod sklep wstępuje, a w domu leje żonę. Nie będę tu o przykładach się rozpisywać. Nie będę oskarżać nikogo, bo nie jestem wzorcem.
Będę tylko mówić- dziś czuje się zawiedziona. Potrzebuję czegoś dobrego dla ukojenia ducha niespokojnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz