Aaaa gruba się zrobiłam. Aaaa...Mierzyłam w sklepie spodnie. Aaaa...
Wrócę niedługo do swojego ciała, ciałka może nawet.
W nocy stoczyliśmy prawdziwą bitwę. To już kiedyś było. Ja go ciągnę do łózka, on mnie z niego wyciąga. A to do kuchni, a to do innego pokoju, a to do łazienki. Ciągle coś.
Walczyliśmy ze sobą niemal noc całą. Wstaję, patrzę na zegar- druga. Kładę się. Po chwili zerkam- zaraz trzecia, a potem prawie czwarta. Nie pozwalał mi zacząć marzyć.
Śnie piekielny- nie bij się już ze mną. Nie wypędzaj mnie z ciepłego łóżka, daj siebie trochę, pozwól śnić...
Nie chcę dziś powtórki, chcę zasnąć. Brak snu wpłynął poważnie na dzisiejsze głupot plecenie. Sama nie wierzyłam w to, co mówię. Farmazony. Ni z gruchy ni z pietruchy mówiąc nie wulgarnie. Od rzeczy po prostu. Od samego rano, od przekroczenia progu lokalu co to nam go pracodawca zapewnia.
W pocie czoła (tak, tak, mimo kilkunastostopniowego mrozu- w pocie czoła) uganiam się za sprawami wszelakimi. Nie grzeszę. Przeprowadzam wcale sympatyczne rozmowy i mimo ogromnej chęci popatrzenia na góry w zimowej otulinie, pracuję sobie. Pracuję, co się dawno nie zdarzało- głośno. A to wszystko na wariackich papierach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz